Niedziela, 24 kwietnia, 2016
W ciąży 19 tygodni i 2 dni
Miesiąc: 5
Trymestr: 2
Miesiąc: 5
Trymestr: 2
I oto wracam po trzech tygodniach ciszy. Zaraz się wytłumaczę.
Oczywiście, wszystkiemu winna ta nasza foto przygoda. Okazało się, ze już
pierwszego dnia muszę wstawać o 4:50 rano... zważywszy na godzinę różnicy
od strefy kalifornijskiej, to była tak naprawdę 3:50 rano mojego ciążącego
czasu „biologicznego”. Zdjęcia pstrykaliśmy o wschodzie słońca i ponownie
w świetle późnego popołudnia aż do zmierzchu... Zostawiało to ledwo
wyciśnięte 6-7 godzin snu w nocy z nadzieja na drzemkę w drodze w plener,
albo wczesnym popołudniem w pokoju hotelowym. Oczywiście wtedy były
warsztaty, których nie chciałam odpuścić, wiec w zasadzie spałam przez piec dni
bardzo, bardzo mało. Tak, tak... niemądrze tak w ciąży. Tak więc kolejny tydzień był na odpoczynek po tych „wakacjach”, a potem też
się czułam tak sobie, nawet wzięłam dwa dni wolnego... No i musiałam opracować
te zdjęcia!
Ale może choć troszkę warto? :)
Pierwsze poranne wstawanie (3go kwietnia) zabrało nas do parku narodowego
Arches. Oglądaliśmy wschód słońca nad
jeszcze trochę śnieżnym pasmem La Sal Mountains:
A kiedy słońce troszkę się podniosło, za naszymi plecami ukazał się taki
widok Courthouse Towers:
Późnym porankiem wybraliśmy się na wędrówkę do Landscape Arch – jednego z
największych łuków skalnych w Arches i jednocześnie takiego, któremu lada
moment grozi zawalenie (tak już of
kilkudziesięciu lat).
Do Arches wracaliśmy jeszcze kilkakrotnie podczas naszej wycieczki. Mam całe mnóstwo zdjęć, ale podzielę się
jeszcze tylko jednym, z 4 kwietnia. To
tzw. Balanced Rock – wielgachny głaz, który sprawia wrażenie jakby miał lada
chwilę runąć na ziemię.
Poniżej widok na Balanced Rock i La Sal Mountains o zachodzie słońca.
Następnego dnia wstaliśmy o niemiłosiernie wczesnej porze aby oglądać
wschód słońca w Dead Horse State Park. Do samego parku dotarliśmy już po świcie –
jest on nieco oddalony of Moabu, więc prowadzący zlitowali się i oszczędzili
nam wstawanie o 3:50! Takie było moje
pierwsze wrażenie:
Słońce było już nad
horyzontem, ale akurat schowało się za chmurą.
Wykorzystałam to, ryzykując niemiłe efekty w obiektywie, ale efekt mnie
zupełnie zaskoczył. Czasem fotograf nie
do końca może przewidzieć jakiego figla zrobi mu optyka, no i tym razem ciepłe,
czerwone skały Utah zapurpurowiły się.
Zbiorniki wody w oddali to baseny odparowujące wodę w kopalni węglanu
potasu.
Dead Horse SP to
bardzo ciekawe i rzadko odwiedzane miejsce, mieszczące się w pobliżu parku
Canyonlands. Legenda tłumaczy nazwę tym,
że dziewiętnastowieczni kowboje łapali w tej okolicy dzikie mustangi. Po wybraniu najlepszych koni ze stada,
kowboje pozostawili resztę koni w zagrodzie i te zmarły z pragnienia. Łagodniejsza wersja historii mówi, że kowboje
pozostawili otwarte bramy, ale konie nie wyszły z zagrody z niewyjaśnionych
przyczyn. Najprawdopodobniej jednak,
zdobywcy dzikiego zachodu chcieli wrócić po łup nieco później, ale spóźnili się
i biedne zwierzęta zdechły z pragnienia mając w dole widok na rzekę Kolorado…
5 marca wstaliśmy
naprawdę wcześnie… Nie zjedliśmy
śniadania i szybciutko pojechaliśmy do parku narodowego Canyonlands. To jeden z najrzadziej odwiedzanych parków
narodowych w USA. Nie dlatego, że jest
nieciekawy, wręcz przeciwnie! Jest
natomiast bardzo niedostępny. Znacie
historię Arona Ralstona? To ten
człowiek, który utknął w kanionie i po pięciu dniach, w desperacji, odjął sobie
rękę i wyczłapał na powierzchnię. To wszystko działo się właśnie w tej okolicy…
Island in the Sky, nasz cel tego dnia, to najbardziej popularna część
Canyonlands.
Właśnie to miejsce jest lokalną mekką fotografów. Późnonocne pielgrzymki ciągną do miejsca
zwanego Mesa Arch. To fenomenalna
formacja skalna, która pozwala na obserwowanie wschodu słońca nad Canyonlands
poprzez skalne okno. Zdjęcia poniżej
zrobione były w kilkuminutowych odstępach:
Czyżby skalny raj na ziemi? Cicha ostoja w odosobnieniu od zgiełku i
pośpiechu? Guzik i figa z makiem!
Oto jak wschód słońca przy Mesa Arch wygląda naprawdę:
Nie ma gdzie obiektywu wsunąć, każdy centymetr kadru jest na wagę
złota. Ha ha:) Takie efekty rewolucji internetowej, GPSu i cyfrowej
fotografii. Każdy jest artystą fotografem
i tajemnicze miejsca są zadeptywane przez pstrykaczy… takich jak ja. Zdjęcie powyżej zrobił M. Mnie widać w jasnoszarej kurteczce blisko
centrum.
A Canyonlands? Fenomenalne! Tyle możliwości fotograficznych, miejsc do
łazikowania, wspinania się po skałach…
Robiąc powyższe zdjęcie co chwilę słyszałam zaniepokojony głos M. i
ostrzeżenia, że ciężarnej nie wolno i że ma się natychmiast ewakuować. Dlaczego pytacie? Bo postanowiłam wdrapać się na skałę wiszącą nad
gigantyczną przepaścią…
Tak jak widać… metr do przodu i lecę!
Dopiero jak zobaczyłam to zdjęcie w wykonaniu M., zrozumiałam jego
strach. No ale tak naprawdę, na tym
głazie było dużo miejsca… cztery osoby przecież wlazły (plus Adaś w brzuszku)!
Taka piękna... pustynia:
Mam jeszcze górę zdjęć do pokazania…
Łuki, skały, widoki, kaktusy, dzikie kwiaty… Ale chyba wystarczy,
prawda?
Jutro zrobię już update ciążowy:)